wtorek, 31 lipca 2012

Kosmetyki z Biedronki – promocje i nowa oferta

Kupujecie kosmetyki w Biedronce? Mnie często się zdarza – można trafić na fajne produkty.

Mam dobrą wiadomość dla miłośniczek kosmetyków: od 1 do 14 sierpnia w Biedronce jest oferta specjalna na kosmetyki różnych marek – można kupić (często taniej niż w regularnych cenach) kosmetyki Nivea, Bielenda, Bell, Garnier, AA, Johnson’s, L’oreal, Rexona jak i również marek biedronkowych.

Szczegóły w gazetce Biedronki poświęconej kosmetykom – TUTAJ link do całej gazetki, a poniżej pokazuję Wam to, co zainteresowało mnie najbardziej.


Płyny do demakijażu z Bielendy - bardzo je lubię (zwłaszcza ten z awokado) - w drogeriach kosztują ok. 10 zł, więc cena jest bardzo atrakcyjna.


 Podkłady, pudry i róże Bell.


Cienie, pigmenty, maskary, błyszczyki i pomadki ochronne Bell.


Żele pod prysznic w świetnych opakowaniach - zwłaszcza ten z zebrą!


Kule do kąpieli owocowe lub z imbirem + płyny do kąpieli.


Spodobało się Wam coś? :) Ja chyba wybiorę się jutro do Biedry na wielki shopping, haha :)

DOPISEK 1.08.2012: Dzisiaj wieczorem byłam w Biedronce i w związku z pytaniami o dostępność oferty informuję, że w jednej z Biedronek w moim mieście praktycznie wszystkie kosmetyki z gazetki były dostępne i było ich jeszcze naprawdę dużo (tylko niektóre były już przebrane). Kupiłam błyszczyk Bell i płyn do demakijażu Bielenda. Chciałam kupić też ten żel pod prysznic z zebrą, ale niestety już go wykupili :(

niedziela, 29 lipca 2012

Tramwajem wodnym na Hel

Jak już wcześniej pisałam, w te wakacje z powodu pracy nigdzie nie wyjeżdżam, lecz postanowiłam chociaż weekendy spędzać na lokalnych wycieczkach.


 Dzisiaj wybrałam się tramwajem wodnym na Hel. Ulgowy bilet w jedną stronę wynosi 11, a normalny 22 zł - przy większej ilości osób dostaje się zbiorczy bilet.


 Wyruszając z Sopotu pogoda była całkiem ładna. Jeśli przyszło się na tramwaj odpowiednio wcześniej, można było zająć sobie miejsce z przodu lub z tyłu łodzi na świeżym powietrzu.


Ja nie załapałam się na miejsca na zewnątrz, ale w środku było też całkiem przyjemnie – po pierwsze nie wiał wiatr, a poza tym przez okno też mogłam podziwiać widoki :)


Dopływamy na Hel. Podróż z Trójmiasta takim tramwajem trwa około 1,5 godziny.


Na samym Helu nic ciekawego się nie dzieje – jest centrum miasteczka z knajpkami i straganami z pamiątkami, fokarium, latarnia morska, bunkry. Można też przejść na plażę na sam koniec cypla, jednak jak widać na powyższym zdjęciu – miejsce to niczym nie różni się od trójmiejskich plaż.


Czas na drogę powrotną i oczekiwanie na tramwaj wodny, który zawiezie nas z powrotem do Sopotu. W końcu przybywa, by zabrać pasażerów – jak widać nie jest pierwszej nowości, ale jeszcze jakoś pływa :)


 Podczas drogi powrotnej pogoda bardzo się popsuła – był okropny wiatr, deszcz i duże fale. Wszyscy z zewnątrz pouciekali do środka – pan na powyższym zdjęciu jest hardkorem :) Jako jedyny został na zewnątrz (z jakimś kocem na głowie) i wytrwale obserwował "sztorm" :)

Zarówno turystom odwiedzającym Trójmiasto jak i lokalnym mieszkańcom, którzy jeszcze nie skorzystali z tramwaju wodnego – polecam :) Sam Hel nie poraża atrakcyjnością, ale taki rejs to zawsze fajna odskocznia od codzienności, a bilety są w rozsądnych cenach.

A jutro znowu do pracy... :( Nie chce mi się jak cholera, ale co zrobić... Życzę Wam (i sobie też) dużo sił i pozytywnego nastroju na zbliżający się nowy tydzień!

poniedziałek, 23 lipca 2012

Recenzja: Farmona Tutti Frutti masło do ciała karmel i cynamon

Macie ochotę na coś słodkiego? Proszę bardzo – cudowna słodkość i to w dodatku bez kalorii. Kiedy posmaruję się tym masłem i czuję jego zapach, żadne słodycze już mnie nie kuszą:)

Nazwa: Farmona Tutti Frutti masło do ciała karmel i cynamon + białe trufle
Producent: Laboratorium Kosmetyków Naturalnych Farmona, Polska
Cena: ok. 13-15 zł / 250 ml
Gdzie kupić: Rossmann, Natura

Opis producenta: Aksamitne masło do ciała o wyjątkowych właściwościach pielęgnacyjnych i przytulnym zapachu rozgrzanego karmelu i cynamonu. Zawiera białe trufle – najcenniejszy i najdroższy afrodyzjak znany już w starożytności. Olejek cynamonowy i afrykańskie Karite przywracają skórze aksamitną gładkość, cudowną miękkość i naturalną zmysłowość. [źródło: opakowanie]

Skład: Aqua, Butyrospermum Parkii, Isopropyl Myristate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Cyclomethicone, Parfum, Cera Alba, Helianthus Annuus Oil, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Phenoxyethanol, Propylene Glycol, Tuber Aestivum Extract, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Acrylates C10-C30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Cinnamomum Casia Bark Oil, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, BHA, Caramel, CI 16255, Linalool, Cumarin, Amyl Cinnamyl Alcohol, Amyl Cinnamal, Hexyl Cinnamal, Citronellol, Limonene.



Zdjęcia i moja opinia:

Masło znajduje się w plastikowym, odkręcanym słoiczku.


Już sama etykieta wskazuje, że zapach masła jest słodki i korzenny.


Uwielbiam odkręcać słoiczek i wąchać jak pachnie to masło:) Jego konsystencja jest bardzo przyjemna - łatwo je nabrać i rozprowadzić na skórze.


Opakowanie sugeruje, że masło posiada również właściwości afrodyzjaku. Jeszcze nie miałam okazji się o tym przekonać, haha:)


ZALETY:
+ cudowny zapach
+ lekka konsystencja
+ łatwo się nakłada
+ zapach długo pozostaje na skórze
+ szybko się wchłania, nie pozostawia lepkiej warstwy
+ dobrze nawilża (u mnie na co najmniej 24h)
+ w składzie znajdują się rzeczywiście wyciągi ze wskazanych składników

WADY:
- na skórze zapach jest bardziej cynamonowy niż w opakowaniu (chociaż co kto lubi)
- parabeny

OCENA OGÓLNA: 5-/5
To masło ma obłędny zapach, który powinien przypaść do gustu miłośniczkom ciepłych, słodkich i korzennych zapachów. Według mnie jest niezłą alternatywą dla dość drogich maseł z The Body Shop. W lecie zazwyczaj skłaniam się ku cytrusowym i ożeźwiającym kosmetykom, ale to masełko to bardzo miła odmiana – w dodatku jego działanie jest naprawdę bez zarzutu. Jestem na tak!

piątek, 20 lipca 2012

Zaczynamy weekend :) + "Happy" na wolną chwilę

Nareszcie weekend! Cieszę się na myśl o wolnych dniach, ale u mnie (nie wiem jak u Was) co chwilę pada deszcz i pogoda niestety nie zachęca na ruszenie się z domu.

Jeszcze 2 tygodnie temu moja sobota wyglądała tak:


Uwielbiam letnią pogodę, kiedy nawet późnym wieczorem można siedzieć na świeżym powietrzu i nie jest chłodno.
A dzisiaj? Nawet siedząc w domu opatulona od stóp do głów – jest mi zimno :) Na odstresowanie po całym tygodniu kupiłam sobie gazetę, którą ostatnio bardzo polubiłam:

Nie wiem od kiedy wychodzi ta gazeta, ale natknęłam się na nią pierwszy raz w lipcu, przeglądając różne magazyny przy stoisku prasowym. Lipcowy numer bardzo mi się spodobał, Happy jest w stylu Shape, ale wydaje się bardziej dostosowany do polskich realiów i tańszy (5,50).

Dzisiaj zobaczyłam w sklepie, że już wyszedł numer sierpniowy, więc czym prędzej się w niego zaopatrzyłam. Kilka zdjęć z wnętrza gazety:




Podoba mi się w tej gazecie to, że nie jest stricte fitnessowa - znajdziemy w niej również artykuły na tematy poświęcone kosmetykom i psychologii oraz przepisy na zdrowe posiłki.

Na deszczowe popołudnie – czytadło jak ulał :) Nie pomyślcie tylko, że ten post to reklama - po prostu uważam, że gazeta jest warta uwagi :)

Ściskam i życzę udanego weekendu!

środa, 18 lipca 2012

Sposoby na tanie podróżowanie

Jako że okres wakacyjny w trakcie, chciałabym podzielić się z Wami moimi sposobami na podróżowanie tanim kosztem. Przez 6 lat byłam studentką i podczas tego okresu prawie w każde wakacje wyjeżdżałam gdzieś za granicę. Nie były to jednak zorganizowane wycieczki z biura podróży, nawet nigdy na takiej nie byłam. Były to niskobudżetowe wyjazdy na własną rękę. Organizowałam te wyjazdy na 3 sposoby:

1) AU PAIR – byłam 3 razy wakacyjną au pair. Raz w Luksemburgu (rok 2006, zaraz po maturze) i dwa razy w Irlandii (wakacje 2008 i 2010 roku). Fajna sprawa, bo mieszka się dłużej w obcym kraju, masz wyżywienie i zamieszkanie, poznajesz kulturę, nowe osoby i ćwiczysz język, a w dodatku można jeszcze sobie trochę zarobić. Ale łatwo nie jest, najważniejsze by znaleźć fajną host-rodzinę. Wyjazdy załatwiałam sama poprzez strony internetowe z profilami rodzin.

2) AUTOSTOP – kiedyś byłam bardziej szalona niż teraz, obecnie bałabym się podróżować takim sposobem, jednak fajne wspomnienia pozostaną. W ten sposób podróżowałam (przede wszystkim z jedną koleżanką) po Polsce, byłam też w Austrii, Niemczech, Holandii, Francji, Monako i Czechach. Noclegi głównie na campingach.

3) TANIE BILETY – takim sposobem byłam na Węgrzech, bilet autokarowy do Budapesztu kosztował w jedną stronę chyba 60 zł. Nocleg u znajomej koleżanki, która była na wymianie studenckiej w Budapeszcie.

Zamieszczam kilka zdjęć z moich niektórych wojaży.

1) LUKSEMBURG 2006 - podczas pobytu au pair (tu nie zamieszczam zdjęć ze sobą, bo wyglądałam wtedy nieciekawie :))



2) Południowa FRANCJA i MONAKO 2009 - autostopem:






3) WĘGRY (BUDAPESZT) maj 2010 - autokarem: 




4) IRLANDIA (DUBLIN) 2010 - podczas pobytu au pair: 




Irlandzkie dzieciaki, którymi się zajmowałam.

Tworząc tego posta ogarnęła mnie trochę melancholia. Ostatni większy wyjazd miałam w 2010 roku (ten do Irlandii). Od 2 lat prawie nigdzie nie jeżdżę, w sumie sama nie wiem dlaczego tak się stało. Jak byłam młodsza to ciągle gdzieś wybywałam, teraz jakoś zasiedziałam się w domu. W te wakacje z powodu pracy nigdzie nie pojadę, ale chcę to w przyszłości zmienić i poznać jeszcze kawałek świata. 
Pozdrawiam Was serdecznie w to lipcowe, chłodne popołudnie!

niedziela, 15 lipca 2012

Cacharel Liberté EDT - zapach mojego życia

Macie swoje jedne ulubione perfumy czy może kilka różnych? Ja miałam okazję używać kilku pachnideł, ale tylko jeden zapach jest moim ukochanym i wyjątkowym. Jest nim Cacharel Liberté.

Pamiętam, jak go odkryłam. Było lato 2007 i ten zapach dopiero wchodził na rynek. Czytając Cosmopolitan natknęłam się na perfumowaną stronę w gazecie – reklamę tego zapachu. Potarłam nadgarstkiem o stronę i od razu wiedziałam, że to jest właśnie TO. Pamiętam, że potem byłam kilka razy w perfumerii, aby spryskać się testerem. Zapach ciągle za mną chodził i w końcu się w niego zaopatrzyłam - od tej pory nieprzerwanie to mój ulubieniec.

Twarzą zapachu została Gisele Bündchen, która bardzo do niego pasuje.

A oto nuty zapachowe Liberté:
Nuty głowy: kwiat gorzkiej pomarańczy, bergamota, mandarynka
Nuty serca: zmrożona pomarańcza, białe kwiaty
Nuty bazy: paczula, wetyweria, wanilia

Domyślam się, że nie każdemu on przypadnie do gustu, ponieważ jest dość słodki. Ale ja uwielbiam, jak rozwija się na mojej skórze czy ubraniach. Zapach, mimo że występuje jedynie w formie EDT, jest bardzo trwały – np. na ubraniu w szafie czuć go doskonale nawet po kilkunastu dniach. Po prostu jesteśmy dla siebie stworzeni:) Mając ten zapach na sobie czuję się pewna siebie, wolna, silna i gotowa na podbój świata. Lubię się nim spryskiwać zarówno w lecie, jak i w zimie.

 "Liberté", czyli wolność i swoboda :)

Woda toaletowa znajduje się w wysokiej, pomarańczowej buteleczce (u mnie 75ml).

Cacharel Liberté występuje w pojemnościach 30, 50 i 75 ml. Kiedyś bywał w Sephorze czy Douglasie, teraz widziałam go jedynie w Superpharm i raz w Rossmannie. Cena regularna za największą pojemność to około 200 zł, ale bardzo często można go spotkać w o wiele niższej cenie, nawet poniżej 100 zł.

Dajcie znać, jakie są Wasze ulubione zapachy :)

środa, 11 lipca 2012

Recenzja: Alterra odżywka do włosów z morelą i pszenicą

Wyjaśniło się z tą pracą już na 100%, przyjęli mnie i podpisuję umowę. Cieszę się i praca też mi się podoba, a ludzie są naprawdę fajni. Z drugiej strony oznacza to, że w te wakacje już sobie nigdzie na dłużej nie pojadę, ale coś za coś.

Przejdźmy jednak do tematu notki. Przedstawiam Wam dzisiaj krótką recenzję odżywki do włosów, z której jestem naprawdę bardzo zadowolona.

Nazwa: Alterra odżywka z morelą i pszenicą nadająca połysk, do włosów pozbawionych blasku i łamliwych, odżywka do spłukiwania
Producent: Rossmann, Niemcy
Cena: 9,99 zł / 200 ml (często w promocji bodajże za 6,49)
Gdzie kupić: Rossmann

Opis producenta:  Promieniujący blask i sprężysta pielęgnacja. Cenny kompleks roślinny zawierający ekstrakt z moreli i winogron, jak również olej z nasion pszenicy nawilża, wzmacnia strukturę włosa, a jednocześnie chroni skórę głowy. Efekt to łatwiejsze rozczesywanie i pięknie błyszczące, wyraźnie mocniejsze włosy. [źródło: opakowanie i rossnet.pl]

Skład: Aqua, Alcohol*, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Stearamidopropyl Dimethylamine, Myristyl Alcohol, Glycine Soja Oil*, Triticum Vulgare Oil, Sodium Lactate, Prunus Armeniaca Fruit Extract*, Sodium Hyaluronate, Citric Acid, Lactic Acid, Tartaric Acid, Vitis Vinifera Extract*, Helianthus Annuus Seed Oil, Lauroyl Sarcosine, Hydroxyethylcellulose, Gardenia Tahitensis Flower Extract, Cocos Nucifera Oil, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Parfum**, Linalool**, Geraniol**, Citral**, Limonene**. * składniki pochodzące z upraw ekologicznych. ** naturalne olejki eteryczne.

Odżywka nie zawiera:
- syntetycznych barwników
- substancji zapachowych i konserwujących
- silikonów, parafiny i innych związków olejów mineralnych

Zdjęcia i moja opinia:
 Opakowanie jest proste i wygodne.


Z otwarcia łatwo wydobyć odpowiednią ilość produktu, wieczko łatwo się otwiera i zamyka.


Konsystencja odżywki jest dość gęsta, a jej zapach do złudzenia przypomina mi brzoskwiniową Jogobellę :)


ZALETY:
+ ułatwia rozczesywanie
+ nadaje lekki połysk
+ nie obciąża włosów
+ łatwo się rozprowadza na włosach
+ wydajna
+ przyjemny zapach

WADY:
- włosy mogą szybciej się przetłuszczać

OCENA OGÓLNA: 5-/5
Bardzo dobry produkt o fajnym składzie. Dzięki tej odżywce włosy naprawdę świetnie się rozczesują i lekko błyszczą. Poza tym wyglądają na mniej przesuszone. Nie ma co więcej się rozpisywać, po prostu polecam!

niedziela, 8 lipca 2012

Ćwiczeniowy update - czerwiec, lipiec 2012

Dawno nie było notki poświęconej ćwiczeniom, dlatego dzisiaj chciałabym przedstawić Wam moje aktualne treningi, które wykonywałam w drugiej połowie czerwca (pod koniec maja i w pierwszej połowie czerwca ćwiczyłam niewiele) i które będę kontynuować prawdopodobnie do końca lipca. Muszę Wam powiedzieć, że jestem z nich naprawdę zadowolona. Postanowiłam nie dzielić treningów na określone grupy mięśniowe lub kardio danego dnia, tylko za każdym razem wykonywać całościowy z lekkim obciążeniem – taki bardziej mi pasuje. Staram się go robić co drugi, trzeci dzień.

Trening zajmuje mi około 1 h 20 min. Ułożyłam go sobie z niektórych znanych filmików i znanych mi ćwiczeń. Wygląda on tak:

1.    Rozgrzewka (szybki taniec, krążenia tułowia, skrętoskłony, pajacyki, burpees itp.)
2.    Ćwiczenia na nogi i pośladki 8 min. buns (przysiady i wykroki wykonuję trzymając w ręce ciężarki 2 x 2kg natomiast wymachy nóg robię z obciążnikami na nogi 2 x 2,3 kg)
3.    Ćwiczenia na brzuch z Tamilee Webb (program I)
4.    Ćwiczenia na ręce i klatkę piersiową (podciąganie się na drążku, pompki męskie i damskie, ćwiczenia z ciężarkami)
5.    Ćwiczenia na mięśnie grzbietu (ćwiczenia na piłce oraz różne „rehabilitacyjne”)
6.    Rozciąganie

Jak już kiedyś pisałam, moja najbardziej problematyczna część ciała to brzuch i tam zbiera mi się najwięcej tłuszczyku. Ostatnio jednak coś ruszyło i widzę pewną różnicę. Muszę podziękować za to właśnie treningom Tamilee Webb, które naprawdę polubiłam. Pisałam o niej już TUTAJ. Jej treningi są naprawdę świetne. Obecnie robię pierwszy program, później natomiast przerzucę się na drugi.

Tak obecnie wygląda mój brzucholek i efekty ćwiczeń. Jeszcze nadal trochę pracy przede mną, ale coś tam już zaczyna się rysować.

Jeśli chodzi o odżywianie, to staram się nie popadać w obsesję. Oczywiście unikam śmieciowego jedzenia, przestrzegam zasad zdrowego odżywiania i staram się też jeść jak najwięcej białka. Ale też nie mam wyrzutów, jak zjem coś niezgodnego ze "sportową" dietą.
Jeżeli macie jakieś pytania to chętnie odpowiem:) Pozdrawiam!

MOJE AKTUALNE EFEKTY - PAŹDZIERNIK 2012--> KLIKNIJ TUTAJ

piątek, 6 lipca 2012

Po pierwszym tygodniu pracy + wygrana u Sonji

Na początek chciałabym pochwalić się Wam, co otrzymałam w wygranej od wspaniałej bloggerki, jaką jest Sonja. Kochana, już pisałam Ci w mailu, ale powtórzę raz jeszcze: bardzo, bardzo dziękuję Ci za tę wspaniałą niespodziankę! To różane mydełko trzymam cały czas jeszcze w pokoju zamiast w łazience, bo wypełnia pokój takim pięknym, intensywnym zapachem. Z kolei ten krem L’Occitane wspaniale pachnie lawendą i przypomina mi moją podróż do Prowansji... Zaczęłam go już używać, ale na dłonie, bo na stopy szkoda mi takiego fajnego kremu :) A oczyszczającą maseczkę wypróbuję chyba jeszcze dzisiaj, jako relaks po ciężkim tygodniu. Jeszcze raz po stokroć dziękuję, z kosmetykami trafiłaś w 100%, wszystkiego będę używać z największą przyjemnością!



A teraz krótkie podsumowanie wrażeń z nowej pracy – pierwszy tydzień za mną. Tak prawdę mówiąc, to uczucia mam mieszane. Praca ogólnie jest taka, jak się spodziewałam i to co mówili – czyli mam bazę danych i dzwonię po wszystkich firmach i umawiam na spotkania przedstawicieli. Coś w rodzaju telemarketingu, tylko że na szczęście nic nie sprzedaję, a jedynie umawiam spotkania. Raz miałam lepsze dni, raz gorsze, to głównie zależało od bazy danych. Najgorzej, jak miałam bazy, gdzie były kontakty nie na bezpośrednie telefony komórkowe, tylko do sekretariatów większych firm, a ja musiałam rozmawiać z właścicielami bądź też prezesami. Domyślacie się, że nie tak łatwo „przebić się” przez sekretarki czy asystentki, które zawsze ściemniają, że „szef jest nieobecny”, albo „prezes jest na zebraniu”... Jak już jednak uda mi się uzyskać takie przełączenie z właścicielem / prezesem firmy, to już jest z górki, po prostu z nimi rozmawiam, przedstawiam ofertę i w zależności od tego czy są zainteresowani umawiam na spotkanie z przedstawicielem.
Czyli ogólnie jest ok, ale minus jest taki, że w sumie tak naprawdę jeszcze nie wiem, czy mnie przyjęli (!).  Nie podpisałam jeszcze umowy, a do pracy przychodzą (łącznie ze mną) trzy nowe osoby – a mają przecież przyjąć tylko dwie! Więc jednej pewnie podziękują w najbliższym czasie, bo na 100% są tylko 2 wolne stanowiska. Najpierw z rozmowy wywnioskowałam, że już jestem przyjęta, a teraz zaczynam domyślać się, że chyba jeszcze nie... W dodatku nie mam jeszcze grafiku na przyszły tydzień, więc może w ogóle go nie dostanę i powiedzą, żebym jednak nie przychodziła... :/ No ale nic, nawet jeśli tak będzie to wezmę wypłatę za ten tydzień i poszukam szczęścia gdzie indziej, a w najgorszym wypadku poczekam do września na korepetycje, to zawsze mam pewne :)


Nie zanudzam Was już i popijając spokojnie latte macchiato życzę udanego weekendu!

wtorek, 3 lipca 2012

Recenzja: tusze do rzęs Rimmel Lash Accelerator i Gosh Length & Build

Przedstawiam Wam 2 tusze do rzęs, które nabyłam w ostatnim czasie.

Nazwa: Rimmel Lash Accelerator (wydłużająco-odżywczy)  / Gosh Length & Build (wydłużający)
Cena: Rimmel: ok. 33 zł / 7ml / Gosh: ok. 25 zł / 10ml
Gdzie kupić: Rimmel: Rossmann, Natura, Superpharm i inne / Gosh: małe drogerie, stoiska w pasażach handlowych

 Oto recenzowane tusze. Bardziej podoba mi się opakowanie Rimmela, ale jak widać już ścierają się na nim napisy, co nie wygląda estetycznie.


Porównanie szczoteczek. Obie są wygodne w użyciu. Lash Accelerator posiada szczoteczkę silikonową.


 

MOJA OPINIA NA TEMAT RIMMEL LASH ACCELERATOR (BLACK):

 Oko pomalowane tuszem Rimmel Lash Accelerator (3 warstwy)

ZALETY:
+ po wyschnięciu nie rozmazuje się, nie kruszy
+ nie robi grudek
+ łatwo go zmyć
+ poręczna szczoteczka

WADY:
- bardzo wolno schnie
- zbyt rzadka konsystencja
- słabo wydłuża
- rzęsy po pomalowaniu wyglądają na jakieś rzadkie
- napisy na opakowaniu bardzo szybko się wycierają
- cena zbyt wysoka jak na tę jakość i pojemność

OCENA OGÓLNA: 3-/5
Jedyny plus tego tuszu jest taki, że ma niezłą trwałość (jak zresztą wszystkie wypróbowane przeze mnie tusze Rimmela). Raczej nie skleja też rzęs. Ale rewelacji nie robi.




MOJA OPINIA NA TEMAT GOSH LENGTH & BUILD (PURPLE):

 Oko pomalowane tuszem Gosh Length & Build Purple (3 warstwy)

ZALETY:
+ łatwy w użyciu, wygodna szczoteczka
+ odpowiednia konsystencja
+ szybko schnie na rzęsach
+ nie kruszy się, nie rozmazuje
+ łatwo się zmywa
+ rzęsy wydają się gęściejsze

WADY:
- zbyt słabo widać odcień fioletu ("na żywo" nie widać tak dobrze koloru jak na zdjęciu)
- kiepska dostępność

OCENA OGÓLNA: 4/5
Kupiłam go, ponieważ od jakiegoś czasu marzył mi się fioletowy tusz. Niestety, zawiodłam się trochę, gdyż kolor na rzęsach wygląda prawie jak czarny, dopiero pod światło widać odcienie fioletu. Myślałam, że tusz będzie bardziej intensywny. Poza tym jego działanie jest ok, ale gdybym miała kupić go ponownie, to wybrałabym czarny, przynajmniej byłby bardziej uniwersalny, a tak to mam ni to fiolet, ni to czerń ;)

Posumowanie notki: Cóż, ani jeden, ani drugi tusz nie przypadł mi w 100% do gustu. Lash Acceleratora na pewno już nie kupię (są o wiele lepsze tusze w tej cenie), natomiast Gosh byłby całkiem fajny, gdyby nie ten zbyt słaby odcień fioletu. A Wy znacie jakieś godne polecenia tusze?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...